sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział czwarty

Cisza, która zapadła między nami nie należała do gatunku tych przyjemnych, pełnych zrozumienia, jakie mają miejsce między dobrymi przyjaciółmi. Nie była jednak dokuczliwa i, dla odmiany, przyniosła mi ulgę. Było to wymuszone milczenie, owszem, ale nadal milczenie i fakt, że chłopak wciąż oczekiwał ode mnie odpowiedzi pozostawał przeze mnie wspaniałomyślnie zignorowany. Może sobie należeć do najsilniejszego klanu, jaki mieszka w Konoha, może sobie być geniuszem i, w ogóle, posiadać wszystko o co byłam niejednokrotnie zazdrosna, przyznaję. Nadal jednak miałam nad nim pewną słodką przewagę... Ha! Byłam starsza, a ponieważ posiadacz Byakugana miał wpojone zasady dobrego wychowania i szacunku dla osoby starszej od siebie, nie mógł wytrząsnąć ze mnie informacji siłą! Przecież nie powiem, że mam więcej umiejętności, chakry, doświadczenia czy zwykłej inteligencji, bo, z bólem serca, muszę przyznać, że jednak pod tym względem mnie przewyższał. Nie ma się co oszukiwać. Urodziłam się jakieś... pięć lat wcześniej, a mimo to wcale nie czułam się starsza... właściwie to Neji sprawiał wrażenie steranego staruszka. Zachichotałam na tę myśl przez co zostałam zmierzona spojrzeniem mojego kapitana. Kapitana! Kolejny dowód na to, że wiek to nie wszystko. W pojedynku z nim nie miałabym szans... no dobra! Jakieś tam miałam. Moja samoocena nie była tak niska, a ego mojego tatuśka nie przeżyłoby, gdybym powiedziała na głos takie rzeczy. W końcu mnie nieco trenował... taaa... mama też, a i tak, w końcu, oboje stwierdzili, że jestem przypadkiem beznadziejnym. Nie chodziło wcale o to, że nie miałam predyspozycji do bycia kunoichi... nie! Po prostu... nie umiem uczyć sie rzeczy, których nie chcę! Może to zabrzmieć dziecinnie, ale jedyne co umiem, a czego szczerze nie znoszę jest używanie senbon. Nie umiem tym walczyć, ale po wielu batalionach z tatą i jakiś dwudziestu buntach przeciwko mamie wreszcie... przegrałam. Uszczęśliwieni rodzice wbili mi, dosłownie, tę wiedzę i od tamtej pory wiem, że długie, żelazne igły są idealne do szybkiego i cichego zabójstwa. Ninjutsu jakoś bardziej mi odpowiadało. To uczucie, kiedy chakra przepływa przez ciało - ekstaza. Nie wiem czy to tylko moje, jakieś dziwne, zboczenie, ale od kiedy udało mi się wykonać pierwsze jutsu miałam tego typu odczucia. Może dlatego starałam się wykonywać możliwie jak najmniej technik. Dla mnie były jak narkotyk...
Brawo Celebrine! Zamyślaj się tak dalej! W ostatniej chwili udało mi się zatrzymać. W innym wypadku wskoczyłabym na plecy Hyuugi. Chyba nie byłby zbyt zachwycony. Zerknęłam mu przez ramię, by dowiedzieć się, co spowodowało ten gwałtowny przystanek. Troje ludzi - Yatsushi Makoto i dwoje członków Brzasku. Powiedzieli do siebie kilka słów, po czym się rozdzielili. Staliśmy, niestety dość daleko, by nie usłyszeć rozmowy. Jak dobrze, że Neji zatrzymał się właśnie tutaj. Jeszcze kilka metrów, a z pewnością by nas wykryli. Co innego, gdy byliśmy w barze otoczeni przez tłum ludzi, a co innego w lesie, w którym poza nami nie było nikogo. Przyjrzałam się drugiemu mężczyźnie. W dzielnicy Tanzaku widziałam go jedynie przez moment, kątem oka. Miał krótkie, zaczesane do tyłu białe włosy i charakterystyczny, do połowy rozpięty, czarno - czerwony płaszcz. Z tej odległości nie widziałam dokładnie takich pierdół jak kolor oczu czy rysy twarzy, ale widziałam jego broń, która, nota bene, zwróciła moją uwagę. Niezwykle rzadko w świecie shinobi można było ujrzeć kosę o trzech ostrzach. Wydawała się ona nieporęczna i ciężka. Albo ten człowiek był niebotycznie silny, albo powolny w walce.
- Rozdzielili się - szepnął mój towarzysz i bezszelestnie podążył za naszym celem.
- Jedno z nas nie powinno ruszyć za Akatsuki? - powiedziałam cicho dogoniwszy go.
- Misja jest priorytetem. Wiemy, w którą stronę zmierzają. Zaraportuję o tym, gdy tylko wrócimy do wioski dlatego też musimy się pospieszyć. Im szybciej wykonamy zadanie, tym lepiej - rzekł dowódca. Cóż... skoro szef tak mówi, to cóż ja, biedny żuczek, mogę? Nie mam uprawnień, by sprzeciwiać się komuś wyższemu rangą. Pościg nie był uciążliwy. W przeciwieństwie do niektórych, nasz cel nie potrafił biegać z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Może nieco przesadziłam, ale morderczy bieg, którym Hyuuga mnie uraczył na początku misji, już na zawsze zostanie mi traumą. Droga trwała i trwała, a cisza wraz z nią. W końcu po godzinie mój towarzysz znacząco przyśpieszył. Przemknęliśmy bokiem wyprzedzając Makoto i zatrzymaliśmy się zagradzając mu drogę. Mężczyzna stanął zdezorientowany. Spojrzał czujnie na Nejiego, a później jego wzrok zatrzymał się na mnie. Otworzył szerzej oczy przyglądając się opasce shinobi przewiązanej na moim ramieniu.
- Ty! - krzyknął wskazując na mnie. Mama nie nauczyła cię, że się palcem nie pokazuje? Moja wbiła mi to do głowy w wieku czterech lat. Nie wspomnę już nic o chuuninie zachowującym się w ten sposób... pełny profesjonalizm.
- Ja - odpowiedziałam głupio na równie głupie pytanie. Spotkałam się z pełnym politowania spojrzeniem posiadacza Byakugana i miałam ochotę pacnąć się w czoło. Mówiłam coś o profesjonalizmie?
Nasz przeciwnik cofnął się o kilka kroków i zawiązał kilka pieczęci. Pieczęci?! Już się bijemy?! A co ze słynnymi pogaduszkami przed walką? Miałam właśnie rzucić coś w stylu ,,Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego ich zabiłeś?!". Oczywiście dodając odpowiedni dramatyzm i dając mi kilka sekund na zakroplenie sobie oczu, by łzy były bardziej realistyczne... ehhh...
Odskoczyłam szybko do tyłu i nie czekając na atak użyłam własnego jutsu.
- Kiri Gakure no Jutsu - powiedziałam rozmywając się we mgle. Hyuuga z tymi swoimi białymi oczkami sobie poradzi, w końcu z moją mgłą czy bez niej widzi tak samo.
Wskoczyłam na drzewo wyciszając moją chakrę całkowicie i ukrywając się w koronie. Stworzona przez mnie mgła zdążyła się szybko rozprzestrzenić.
- Fuuton: Daitoppa! - krzyknął przeciwnik. Nie trzeba było długo czekać, by wiatr pozbył się mojej mgiełki, ale to nic. Ja już i tak siedziałam schowana, a w między czasie udało mi się stworzyć kilka wodnych klonów, które podobnie jak ja, ukryły się wyciszając chakrę.
Neji także nie stał w miejscu. Jutsu przeciwnika nie wywarło na nim wrażenia. Gdy tylko podmuch ustał, Hyuuga ruszył na mężczyznę ze swym słynnym Juukenem. Część ataków dotarła do celu, blokując przepływ chakry w lewym ramieniu.
Razem z klonami zamachnęłam się cichutko senbonami nasączonymi trucizną i trafiając w przeciwnika, a dokładniej to w jego witalne punkty. Ten człowiek już się nie obudzi. Raczej, nie obudziłby się, gdyby nie okazał się klonem. Bezdźwięcznie przeskoczyłam na inne drzewo i szybko zmieniłam pozycję. Wypatrywałam przeciwnika, a jedna z moich kopii zeskoczyła obok Nejiego.
- Widzisz go? - spytała towarzysza rozglądając się wokół.
- Owszem. Właśnie zawiązuje pieczęci i celuje w twój oryginał - mruknął. Klon spojrzał na niego i mamrocząc pod nosem  przekleństwa zniknął, przekazując mi w ten sposób informacje. Super. Uwielbiam być celem, ale jakoś tak... wolę należeć do tych nieosiągalnych. Zeskoczyłam z drzewa i znów rozmyłam się we mgle. Świetna technika! Zużywa niewiele chakry, a jaka jest skuteczna! Znowu się ukryłam w pewnym oddaleniu i obserwowałam jak mój kapitan pokonuje przeciwnika. Nie był taki wymagający! Ha! Ha! Ha! Nie, żebym miała jakiś większy udział w jego upadku. Wszystkim zajął się pan geniusz. Mgła zniknęła, a ja pojawiłam się obok ciała i usłyszałam głośne prychnięcie. Oho! Chyba się ktoś nieco rozzłościł. Uśmiechnęłam się ładnie i zapakowałam Yatsushiego na plecy chłopaka. W końcu jestem kobietą, nie mogę się przemęczać. Nie wspominając, że nie dałabym rady go zanieść daleko. Były też inne plusy takiego rozwiązania. Pan Hyuuga jest zdolny, wredny, doświadczony i silny... ale! Nie jest przecież supermanem! Nawet on nie mógł mnie katować swoim sprintem do wioski z takim ciężarem na plecach. Ja tam ze zmarłych wiele nie wyciągnę, ale Hokage ma i od tego ludzi. Paskudny zawód. Droga minęła nam w ciszy. Dotarliśmy, nareszcie do Konohy i po złożeniu raportu, w którym, oczywiście, nasz cudowny dowódca nie omieszkał na mnie ponarzekać, wróciłam do domu. Zarobiłam sporo, więc mam spokój na kolejny miesiąc. Gdy tylko przekroczyłam próg domu dopadła mnie jego pustka. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie...i co, kurwa, ze mną będzie?! Dopełzłam do swojego pokoju, by wziąć prysznic, przebrać się i razem z moją ukochaną wypłatą ruszyć do sklepu. Coś zimnego ścisnęło mój żołądek i, nie, to nie były nerwy, wyrzuty sumienia czy jakiekolwiek tego typu emocje. Jeny... tęskniłam za rodzicami. Gdybym to powiedziała głośno, to założę się o całą moją wygraną w pachinko, a było tego sporo, że plota obiegłaby całą wioskę w kilka sekund. Westchnęłam ciężko i już nawet nie upomniałam się o to. Nie robiłam jakiś wielkich zakupów, bo ile może zjeść jedna osoba? Moje umiejętności w dziedzinie gotowania dodatkowo zawężały mi pole do popisu. Jak dobrze, że ludzie pomyśleli o takich indywiduach jak ja, tworząc bary i restauracje. Po obiedzie wzięłam trochę jedzenia na wynos, na następne kilka dni i zostawiwszy je w domu ruszyłam na polanę treningową. Jeśli człowiek chce przetrwać jako shinobi, nie może sobie pozwolić na długie odstępy od treningów. Papa mi wpoił te słowa już w dzieciństwie i od tamtej pory pozostał mi taki nawyk. Nawet, gdy główkowałam nad tym idiotycznym zwojem od mamuśki, to codziennie sobie gospodarowałam dwie godziny na utrzymanie formy. W teorii powinnam się zatroszczyć o trening taijutsu, ale jestem ze sobą szczera. Nie lubię bólu, nie jestem masochistą, więc unikam bezpośredniej konfrontacji. Z geninem jeszcze bym i wygrała, ale mierząc się, chociażby, z Lee, pozamiatałabym podłoże włosami i wypolerowała plecami. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zawsze będę miała misję drużynową, a gdybym musiała walczyć z takim, np. członkiem Akatsuki, to od razu mogłabym skoczyć z mostu, rezultat byłby taki sam... no, dobra, skok byłby mniej bolesny. Postanowiłam, że poćwiczę technikę tatuśka. Sama nazwa w tym wypadku jest niezłą zmyłką. Każdy, kto by ją usłyszał sądziłby, że ma do czynienia  ze zwykłą, słabą, techniką wioski mgły, a tymczasem spotkałby się ze śmiertelną pomyłką.
Zawiązałam pieczęcie, które papa opisał mi w zwoju i skupiłam chakrę. Trzeba przyznać, że było to niesamowicie trudne. Ilość energii, którą musiałam zużyć i umiejętnie kontrolować była zatrważająca. Jakim cudem mam normalnie walczyć po użyciu tego jutsu?! Nie byłam pewna czy będąc w pełni sił będę w stanie użyć tej techniki więcej niż raz. Na polance, tak czy siak, miałam ułatwione zadanie. Mogłam wykorzystać wodę z otaczających mnie roślin, ale utworzenie z chakry trucizny, która z tą mgłą by się połączyła... to już inna bajka. Na pustyni z pewnością nie dałabym rady. I pozostawała kwestia mojej natury chakry. Według tych specjalnych kartek, które dali mi rodzice po otrzymaniu tytułu chuunina, posiadałam wodę. Zarówno mama jak i tata posiadali ich więcej... to znaczy, mama jak cywilizowany jounin posiadała dwie. Z kolei mój staruszek... to jakiś specjalny przypadek. Nie wiem jakim cudem posiadał w sobie aż tyle chakry, ale opanował już wiatr, wodę jak i błyskawicę. Na ironię, wspominał coś o tym, by podszkolić się w ziemi, bo może mu się niedługo przydać. Czy to, aby na pewno człowiek?

Cudownie Celebrine. Twoi rodzice są genialni. Twój tata jest chodzącym akumulatorem chakry, a mama opanowała swoje kekkei genkai na tyle dobrze, że niewiele osób o nim wie. Znaczy to tyle, że niewielu przeżyło spotkanie z nim. A ty? A ty, sieroto, jesteś katastrofą pod względem tai i genjutsu, twoje kekkei genkai ma cię w poważaniu, a jedyne co ratuje twój nędzny tyłek, to umiejętność ukrywania się i cichego zabójstwa. W innym wypadku zdziwiłabym się, gdybym test na chuunina przeżyła. Jakby tego było mało, to przez całe swoje życie olewałaś genialne zdolności rodziców, a teraz gdy chciałabyś poprosić ich o pomoc, nie możesz. Poczekaj kolejny rok, albo lepiej, całą wieczność aż wrócą i pozostań porażką shinobi do końca życia. Eh... czasami mam wrażenie, że jedynym wrogiem, którego nie mogę pokonać to ja sama... i Akatsuki... i Hokage... i ten cholerny Hyuuga... i... aaa! Dobra! Jest tych wrogów nieco więcej! Po tej niezwykle konstruktywnej debacie sama ze sobą zaczęłam wreszcie robić to, co powinnam już dawno temu. Zaczęłam, do ciężkiego żołędzia, biegać.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że dotarła do wioski bo być może nadarzy się sposobność by uchylić rąbka tajemnicy prezentów rodziców :P
    Popraw drobne niedociągnięcia ze strony literackiej i będzie git ;)
    Pozdrawiam ^.-

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna, smutna osamotniona Rine :P aż prawie mi jej szkoda... ale w końcu to blondyna, więc tylko prawie :P nie no, taki żarcik :) ale czytam dalej czytam i czekam na następne :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rine jest bioła wieśnioku xDDD
      Ma białe włosy.... jak Kakaś albo Jiraiya, więc nie możesz mówić, że jest blondyną. Cieszę się, że czytasz, a w ogóle to uwielbiam fakt, że czytasz i komentując dajesz znać, iż faktycznie tu zaglądasz. Dzięki Rudziecu <3

      Usuń
    2. Przykro mi, przez rozjaśnienie jej do białości nie ukryjesz przede mną blond mózgu we wnętrzu czaszki :P jest właściwie taka jak ty, więc blondowatość jest dla mnie jawna i nietajna niezależnie od faktycznego koloru kudełków :P

      Usuń
  3. Kurwa, tyle powiem. Jeśli jeszcze raz spytasz, czemu nie komentuję, to zajrzyj tu: BLOGGER OCZYWIŚCIE MUSIAŁ SKASOWAĆ MÓJ KOMENTARZ! Szlag. A ja (głupia kaczka), napisałam taki długi, śliczny, zabawny komentarz :< Dobra, ani on zabawny ani śliczny, ale przynajmniej długi i treściwy! A tak to musisz się zadowolić tym, że było fajnie, Rine rozwala swoimi docinkami, ja znalazłam 1,5h wersję drugiego openingu SnK, walka mi się nie podobała, ale to dlatego, że jestem stereotypową babą z zimną herbatą w kubku w kotki, więc żadne walki mi się nie podobają no i, że życzę Rine wytrwałości w trenowaniu (ciekawe ile takich treningów wytrzyma), a Tobie w pisaniu.
    Buźki
    Ahiru~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście jak teraz skopiowałam komentarz, to się dodał. No jaaaaaasne

      Usuń