Cisza, która zapadła
między nami nie należała do gatunku tych przyjemnych, pełnych zrozumienia,
jakie mają miejsce między dobrymi przyjaciółmi. Nie była jednak dokuczliwa i,
dla odmiany, przyniosła mi ulgę. Było to wymuszone milczenie, owszem, ale nadal
milczenie i fakt, że chłopak wciąż oczekiwał ode mnie odpowiedzi pozostawał
przeze mnie wspaniałomyślnie zignorowany. Może sobie należeć do najsilniejszego
klanu, jaki mieszka w Konoha, może sobie być geniuszem i, w ogóle, posiadać
wszystko o co byłam niejednokrotnie zazdrosna, przyznaję. Nadal jednak miałam
nad nim pewną słodką przewagę... Ha! Byłam starsza, a ponieważ posiadacz
Byakugana miał wpojone zasady dobrego wychowania i szacunku dla osoby starszej
od siebie, nie mógł wytrząsnąć ze mnie informacji siłą! Przecież nie powiem, że
mam więcej umiejętności, chakry, doświadczenia czy zwykłej inteligencji, bo, z
bólem serca, muszę przyznać, że jednak pod tym względem mnie przewyższał. Nie
ma się co oszukiwać. Urodziłam się jakieś... pięć lat wcześniej, a mimo to
wcale nie czułam się starsza... właściwie to Neji sprawiał wrażenie steranego
staruszka. Zachichotałam na tę myśl przez co zostałam zmierzona spojrzeniem
mojego kapitana. Kapitana! Kolejny dowód na to, że wiek to nie wszystko. W
pojedynku z nim nie miałabym szans... no dobra! Jakieś tam miałam. Moja
samoocena nie była tak niska, a ego mojego tatuśka nie przeżyłoby, gdybym
powiedziała na głos takie rzeczy. W końcu mnie nieco trenował... taaa... mama
też, a i tak, w końcu, oboje stwierdzili, że jestem przypadkiem beznadziejnym.
Nie chodziło wcale o to, że nie miałam predyspozycji do bycia kunoichi... nie!
Po prostu... nie umiem uczyć sie rzeczy, których nie chcę! Może to zabrzmieć
dziecinnie, ale jedyne co umiem, a czego szczerze nie znoszę jest używanie
senbon. Nie umiem tym walczyć, ale po wielu batalionach z tatą i jakiś
dwudziestu buntach przeciwko mamie wreszcie... przegrałam. Uszczęśliwieni
rodzice wbili mi, dosłownie, tę wiedzę i od tamtej pory wiem, że długie,
żelazne igły są idealne do szybkiego i cichego zabójstwa. Ninjutsu jakoś
bardziej mi odpowiadało. To uczucie, kiedy chakra przepływa przez ciało -
ekstaza. Nie wiem czy to tylko moje, jakieś dziwne, zboczenie, ale od kiedy
udało mi się wykonać pierwsze jutsu miałam tego typu odczucia. Może dlatego
starałam się wykonywać możliwie jak najmniej technik. Dla mnie były jak
narkotyk...
Brawo Celebrine! Zamyślaj
się tak dalej! W ostatniej chwili udało mi się zatrzymać. W innym wypadku
wskoczyłabym na plecy Hyuugi. Chyba nie byłby zbyt zachwycony. Zerknęłam mu
przez ramię, by dowiedzieć się, co spowodowało ten gwałtowny przystanek. Troje
ludzi - Yatsushi Makoto i dwoje członków Brzasku. Powiedzieli do siebie kilka
słów, po czym się rozdzielili. Staliśmy, niestety dość daleko, by nie usłyszeć
rozmowy. Jak dobrze, że Neji zatrzymał się właśnie tutaj. Jeszcze kilka metrów,
a z pewnością by nas wykryli. Co innego, gdy byliśmy w barze otoczeni przez
tłum ludzi, a co innego w lesie, w którym poza nami nie było nikogo.
Przyjrzałam się drugiemu mężczyźnie. W dzielnicy Tanzaku widziałam go jedynie
przez moment, kątem oka. Miał krótkie, zaczesane do tyłu białe włosy i
charakterystyczny, do połowy rozpięty, czarno - czerwony płaszcz. Z tej
odległości nie widziałam dokładnie takich pierdół jak kolor oczu czy rysy
twarzy, ale widziałam jego broń, która, nota bene, zwróciła moją uwagę.
Niezwykle rzadko w świecie shinobi można było ujrzeć kosę o trzech ostrzach.
Wydawała się ona nieporęczna i ciężka. Albo ten człowiek był niebotycznie silny, albo
powolny w walce.
- Rozdzielili się -
szepnął mój towarzysz i bezszelestnie podążył za naszym celem.
- Jedno z nas nie powinno
ruszyć za Akatsuki? - powiedziałam cicho dogoniwszy go.
- Misja jest priorytetem.
Wiemy, w którą stronę zmierzają. Zaraportuję o tym, gdy tylko wrócimy do wioski
dlatego też musimy się pospieszyć. Im szybciej wykonamy zadanie, tym lepiej -
rzekł dowódca. Cóż... skoro szef tak mówi, to cóż ja, biedny żuczek, mogę? Nie
mam uprawnień, by sprzeciwiać się komuś wyższemu rangą. Pościg nie był
uciążliwy. W przeciwieństwie do niektórych, nasz cel nie potrafił biegać z
prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Może nieco przesadziłam, ale
morderczy bieg, którym Hyuuga mnie uraczył na początku misji, już na zawsze
zostanie mi traumą. Droga trwała i trwała, a cisza wraz z nią. W końcu po
godzinie mój towarzysz znacząco przyśpieszył. Przemknęliśmy bokiem wyprzedzając
Makoto i zatrzymaliśmy się zagradzając mu drogę. Mężczyzna stanął zdezorientowany. Spojrzał czujnie na Nejiego, a później jego wzrok zatrzymał
się na mnie. Otworzył szerzej oczy przyglądając się opasce shinobi przewiązanej
na moim ramieniu.
- Ty! - krzyknął
wskazując na mnie. Mama nie nauczyła cię, że się palcem nie pokazuje? Moja
wbiła mi to do głowy w wieku czterech lat. Nie wspomnę już nic o chuuninie
zachowującym się w ten sposób... pełny profesjonalizm.
- Ja - odpowiedziałam
głupio na równie głupie pytanie. Spotkałam się z pełnym politowania spojrzeniem
posiadacza Byakugana i miałam ochotę pacnąć się w czoło. Mówiłam coś o profesjonalizmie?
Nasz przeciwnik cofnął
się o kilka kroków i zawiązał kilka pieczęci. Pieczęci?! Już się bijemy?! A co
ze słynnymi pogaduszkami przed walką? Miałam właśnie rzucić coś w stylu ,,Dlaczego
to zrobiłeś?! Dlaczego ich zabiłeś?!". Oczywiście dodając odpowiedni
dramatyzm i dając mi kilka sekund na zakroplenie sobie oczu, by łzy były
bardziej realistyczne... ehhh...
Odskoczyłam szybko do
tyłu i nie czekając na atak użyłam własnego jutsu.
- Kiri Gakure no Jutsu -
powiedziałam rozmywając się we mgle. Hyuuga z tymi swoimi białymi oczkami sobie
poradzi, w końcu z moją mgłą czy bez niej widzi tak samo.
Wskoczyłam na drzewo
wyciszając moją chakrę całkowicie i ukrywając się w koronie. Stworzona przez
mnie mgła zdążyła się szybko rozprzestrzenić.
- Fuuton: Daitoppa! -
krzyknął przeciwnik. Nie trzeba było długo czekać, by wiatr pozbył się mojej mgiełki, ale
to nic. Ja już i tak siedziałam schowana, a w między czasie udało mi się
stworzyć kilka wodnych klonów, które podobnie jak ja, ukryły się wyciszając
chakrę.
Neji także nie stał w
miejscu. Jutsu przeciwnika nie wywarło na nim wrażenia. Gdy tylko podmuch
ustał, Hyuuga ruszył na mężczyznę ze swym słynnym Juukenem. Część ataków
dotarła do celu, blokując przepływ chakry w lewym ramieniu.
Razem z klonami
zamachnęłam się cichutko senbonami nasączonymi trucizną i trafiając w
przeciwnika, a dokładniej to w jego witalne punkty. Ten człowiek już się nie
obudzi. Raczej, nie obudziłby się, gdyby nie okazał się klonem. Bezdźwięcznie
przeskoczyłam na inne drzewo i szybko zmieniłam pozycję. Wypatrywałam
przeciwnika, a jedna z moich kopii zeskoczyła obok Nejiego.
- Widzisz go? - spytała
towarzysza rozglądając się wokół.
- Owszem. Właśnie
zawiązuje pieczęci i celuje w twój oryginał - mruknął. Klon spojrzał na niego i
mamrocząc pod nosem przekleństwa zniknął, przekazując mi w ten sposób informacje. Super. Uwielbiam być celem, ale jakoś
tak... wolę należeć do tych nieosiągalnych. Zeskoczyłam z drzewa i znów
rozmyłam się we mgle. Świetna technika! Zużywa niewiele chakry, a jaka jest
skuteczna! Znowu się ukryłam w pewnym oddaleniu i obserwowałam jak mój kapitan
pokonuje przeciwnika. Nie był taki wymagający! Ha! Ha! Ha! Nie, żebym miała
jakiś większy udział w jego upadku. Wszystkim zajął się pan geniusz. Mgła
zniknęła, a ja pojawiłam się obok ciała i usłyszałam głośne prychnięcie. Oho!
Chyba się ktoś nieco rozzłościł. Uśmiechnęłam się ładnie i zapakowałam
Yatsushiego na plecy chłopaka. W końcu jestem kobietą, nie mogę się przemęczać.
Nie wspominając, że nie dałabym rady go zanieść daleko. Były też inne plusy
takiego rozwiązania. Pan Hyuuga jest zdolny, wredny, doświadczony i silny...
ale! Nie jest przecież supermanem! Nawet on nie mógł mnie katować swoim
sprintem do wioski z takim ciężarem na plecach. Ja tam ze zmarłych wiele nie
wyciągnę, ale Hokage ma i od tego ludzi. Paskudny zawód. Droga minęła nam w
ciszy. Dotarliśmy, nareszcie do Konohy i po złożeniu raportu, w którym,
oczywiście, nasz cudowny dowódca nie omieszkał na mnie ponarzekać, wróciłam do
domu. Zarobiłam sporo, więc mam spokój na kolejny miesiąc. Gdy tylko
przekroczyłam próg domu dopadła mnie jego pustka. Ciemno wszędzie, głucho
wszędzie...i co, kurwa, ze mną będzie?! Dopełzłam do swojego pokoju, by wziąć prysznic,
przebrać się i razem z moją ukochaną wypłatą ruszyć do sklepu. Coś zimnego
ścisnęło mój żołądek i, nie, to nie były nerwy, wyrzuty sumienia czy
jakiekolwiek tego typu emocje. Jeny... tęskniłam za rodzicami. Gdybym to
powiedziała głośno, to założę się o całą moją wygraną w pachinko, a było tego
sporo, że plota obiegłaby całą wioskę w kilka sekund. Westchnęłam ciężko i już
nawet nie upomniałam się o to. Nie robiłam jakiś wielkich zakupów, bo ile może
zjeść jedna osoba? Moje umiejętności w dziedzinie gotowania dodatkowo zawężały
mi pole do popisu. Jak dobrze, że ludzie pomyśleli o takich indywiduach jak ja,
tworząc bary i restauracje. Po obiedzie wzięłam trochę jedzenia na wynos, na
następne kilka dni i zostawiwszy je w domu ruszyłam na polanę treningową. Jeśli
człowiek chce przetrwać jako shinobi, nie może sobie pozwolić na długie odstępy
od treningów. Papa mi wpoił te słowa już w dzieciństwie i od tamtej pory pozostał mi taki nawyk. Nawet,
gdy główkowałam nad tym idiotycznym zwojem od mamuśki, to codziennie sobie
gospodarowałam dwie godziny na utrzymanie formy. W teorii powinnam się
zatroszczyć o trening taijutsu, ale jestem ze sobą szczera. Nie lubię bólu, nie
jestem masochistą, więc unikam bezpośredniej konfrontacji. Z geninem jeszcze
bym i wygrała, ale mierząc się, chociażby, z Lee, pozamiatałabym podłoże włosami
i wypolerowała plecami. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zawsze będę miała
misję drużynową, a gdybym musiała walczyć z takim, np. członkiem Akatsuki, to
od razu mogłabym skoczyć z mostu, rezultat byłby taki sam... no, dobra, skok
byłby mniej bolesny. Postanowiłam, że poćwiczę technikę tatuśka. Sama nazwa w
tym wypadku jest niezłą zmyłką. Każdy, kto by ją usłyszał sądziłby, że ma do czynienia
ze zwykłą, słabą, techniką wioski mgły,
a tymczasem spotkałby się ze śmiertelną pomyłką.
Zawiązałam pieczęcie,
które papa opisał mi w zwoju i skupiłam chakrę. Trzeba przyznać, że było to
niesamowicie trudne. Ilość energii, którą musiałam zużyć i umiejętnie
kontrolować była zatrważająca. Jakim cudem mam normalnie walczyć po użyciu tego
jutsu?! Nie byłam pewna czy będąc w pełni sił będę w stanie użyć tej techniki
więcej niż raz. Na polance, tak czy siak, miałam ułatwione zadanie. Mogłam
wykorzystać wodę z otaczających mnie roślin, ale utworzenie z chakry trucizny,
która z tą mgłą by się połączyła... to już inna bajka. Na pustyni z pewnością
nie dałabym rady. I pozostawała kwestia mojej natury chakry. Według tych
specjalnych kartek, które dali mi rodzice po otrzymaniu tytułu chuunina,
posiadałam wodę. Zarówno mama jak i tata posiadali ich więcej... to znaczy,
mama jak cywilizowany jounin posiadała dwie. Z kolei mój staruszek... to jakiś
specjalny przypadek. Nie wiem jakim cudem posiadał w sobie aż tyle chakry, ale
opanował już wiatr, wodę jak i błyskawicę. Na ironię, wspominał coś o tym, by
podszkolić się w ziemi, bo może mu się niedługo przydać. Czy to, aby na pewno
człowiek?
Cudownie Celebrine. Twoi
rodzice są genialni. Twój tata jest chodzącym akumulatorem chakry, a mama
opanowała swoje kekkei genkai na tyle dobrze, że niewiele osób o nim wie.
Znaczy to tyle, że niewielu przeżyło spotkanie z nim. A ty? A ty, sieroto,
jesteś katastrofą pod względem tai i genjutsu, twoje kekkei genkai ma cię w
poważaniu, a jedyne co ratuje twój nędzny tyłek, to umiejętność ukrywania się i
cichego zabójstwa. W innym wypadku zdziwiłabym się, gdybym test na chuunina
przeżyła. Jakby tego było mało, to przez całe swoje życie olewałaś genialne
zdolności rodziców, a teraz gdy chciałabyś poprosić ich o pomoc, nie możesz.
Poczekaj kolejny rok, albo lepiej, całą wieczność aż wrócą i pozostań porażką
shinobi do końca życia. Eh... czasami mam wrażenie, że jedynym wrogiem, którego
nie mogę pokonać to ja sama... i Akatsuki... i Hokage... i ten cholerny
Hyuuga... i... aaa! Dobra! Jest tych wrogów nieco więcej! Po tej niezwykle
konstruktywnej debacie sama ze sobą zaczęłam wreszcie robić to, co powinnam już
dawno temu. Zaczęłam, do ciężkiego żołędzia, biegać.
Cieszę się, że dotarła do wioski bo być może nadarzy się sposobność by uchylić rąbka tajemnicy prezentów rodziców :P
OdpowiedzUsuńPopraw drobne niedociągnięcia ze strony literackiej i będzie git ;)
Pozdrawiam ^.-
Biedna, smutna osamotniona Rine :P aż prawie mi jej szkoda... ale w końcu to blondyna, więc tylko prawie :P nie no, taki żarcik :) ale czytam dalej czytam i czekam na następne :P
OdpowiedzUsuńRine jest bioła wieśnioku xDDD
UsuńMa białe włosy.... jak Kakaś albo Jiraiya, więc nie możesz mówić, że jest blondyną. Cieszę się, że czytasz, a w ogóle to uwielbiam fakt, że czytasz i komentując dajesz znać, iż faktycznie tu zaglądasz. Dzięki Rudziecu <3
Przykro mi, przez rozjaśnienie jej do białości nie ukryjesz przede mną blond mózgu we wnętrzu czaszki :P jest właściwie taka jak ty, więc blondowatość jest dla mnie jawna i nietajna niezależnie od faktycznego koloru kudełków :P
UsuńKurwa, tyle powiem. Jeśli jeszcze raz spytasz, czemu nie komentuję, to zajrzyj tu: BLOGGER OCZYWIŚCIE MUSIAŁ SKASOWAĆ MÓJ KOMENTARZ! Szlag. A ja (głupia kaczka), napisałam taki długi, śliczny, zabawny komentarz :< Dobra, ani on zabawny ani śliczny, ale przynajmniej długi i treściwy! A tak to musisz się zadowolić tym, że było fajnie, Rine rozwala swoimi docinkami, ja znalazłam 1,5h wersję drugiego openingu SnK, walka mi się nie podobała, ale to dlatego, że jestem stereotypową babą z zimną herbatą w kubku w kotki, więc żadne walki mi się nie podobają no i, że życzę Rine wytrwałości w trenowaniu (ciekawe ile takich treningów wytrzyma), a Tobie w pisaniu.
OdpowiedzUsuńBuźki
Ahiru~
Oczywiście jak teraz skopiowałam komentarz, to się dodał. No jaaaaaasne
Usuń