piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy


- Celebrine... musimy porozmawiać - powiedział cicho tata i poklepał kanapę obok siebie. 
Super, zaraz dowiem się, że jestem adoptowana czy jak? Usiadłam obok niego i spojrzała, wyczekująco.
- Pamiętasz kiedy rozmawialiśmy o obowiązkach każdego shinobi i o konsekwencjach wyboru właśnie takiego zawodu? - spytał nagle po dłuższej ciszy.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Pamiętałam tą rozmowę aż za dobrze, jako ośmiolatka, słuchając o morderstwach, atakowaniu ludzi, gdy ci się nie spodziewają czy o niebezpieczeństwie wiążącym się z podejmowaniem misji, zrobiłam niemałą aferę. Krzyczałam, kopałam i płakałam wołając, że mama i tata nie mogą być ninja, bo ninja to źli ludzie i jeśli pewnego dnia nie wrócą do domu, to zostanę sama i tym podobne. Podczas tej rozmowy dotarło do mnie, że ludzie w tej branży rzadko doczekują się chwały czy podziękowań, a częściej tracą możliwość spokojnego snu przez wyrzuty sumienia i koszmary, albo życie. Na co tym razem chcą mnie przygotować? Jak zamierzają zniszczyć mój światopogląd? Możliwe, że przesadzam, ale i tak uważam, że dobór tematu wskazuje na coś złego, o czym wiedzieć powinnam, wręcz muszę, lecz nadal nie byłam pewna czy o tym wiedzieć chcę.
- Przed piętnastoma minutami otrzymaliśmy wiadomość od Tsunade-sama - zaczął ponownie tata lekko przyciszonym głosem - nie powinniśmy ci tego mówić, ale misja, którą otrzymaliśmy dotyczy pewnej grupy nukeninów... Nie możemy zdradzić ci więcej. Kochanie... - urwał i wyraźnie widziałam, że szuka odpowiednich słów.
- To bardzo niebezpieczna misja Rine. Nie wiemy  tatą czy będziemy w stanie z niej wrócić. W dodatku to zadanie jest dość... długoterminowe. Z tego co wiem, wykonanie go może nam zająć nawet rok, a w najlepszym przypadku za sześć miesięcy - westchnęła ciężko mama.
W tej chwili oboje wyglądali na starszych niż zwykle. Z reguły mogli się poszczycić niezwykle młodą aparycją. Zabawne było, gdy ludzie czasami brali nas za rodzeństwo, a nie za dwa pokolenia jednej rodziny. Patrząc teraz na jej twarz, przygniecioną zmartwieniami wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na dziecinne zachowanie, nie mogę sobie pozwolić na krzyki, kopniaki i płacz, które stanowiłyby pewnie już tylko uwieńczenie ich przygnębienia.
- Kiedy ruszacie? - z mojego gardła wydobył się zachrypły głos.
- Za tydzień - mruknął tata próbując na mnie nie patrzeć. 
Miałam wrażenie, że uciekając wzrokiem stara się uciec od oskarżeń z mojej strony. Niestety nie miałam ośmiu lat i trochę już pracuję jako ninja, więc teoretycznie byłam przygotowana na taką wiadomość... Teoretycznie. Jak mam się oswoić z myślą, że moi rodzice mogą więcej nie wrócić?
- Razem z tatą... - zaczęła mama chwytając moją rękę i patrząc na mnie łagodnie - zdecydowaliśmy się napisać listy dla ciebie. W razie gdybyśmy... chcę, byś je przeczytała jeśli nam się nie powiedzie. Jeśli wrócimy do domu, to wspólnie je spalimy.
Listy. Napisali. Do. Mnie. Cholerne. Listy...  Jak bardzo niebezpieczna jest ta misja?! Przecież to tak, jakby z góry założyli, że nie przeżyją. Zacisnęłam pięść i przygryzłam lekko wargę. Dla nich to też trudne... prawda? Głęboki wdech i wydech. Spokojnie, dasz radę. Uniosłam lekko opuszczoną głowę i wyprostowałam się z uśmiechem.
- Mamy jeszcze cały tydzień dla siebie. Nie ma co się dołować. Nie przejmuj się mamo, zrobię ci tutaj taki bałagan, że miesiąc będziesz sprzątać - uśmiechnęłam się złośliwie. 
Mama przez chwilę przyglądała mi się, by po kilku sekundach wybuchnąć śmiechem.
- Spróbuj tylko. Jak wrócimy z ojcem, dom ma lśnić. Może po powrocie poznam mojego zięcia? Wiele może się wydarzyć w ciągu roku... - rozmarzyła się, by nagle rzucić - Ale nie bierz się za Kakashiego. Wiem, że wygląda przyzwoicie, ale dziesięć lat różnicy to za dużo. Poza tym - nachyliła się w moją stronę - to zboczeniec. Widziałaś co on czyta? Swoją drogą, że twój ojciec - tu rzuciła karcące spojrzenie na tatę - również był w posiadaniu tej idiotycznej książki - powiedziała i roześmiawszy się wstała z kanapy. - To co, kochani? Miałam zrobić jedzonko, a tu nic! - ruszyła w stronę drzwi - jakieś specjalne życzenia? - dodała zatrzymując się w progu.
- Naruto wpadnie. - Powiedziałam, na co moja protoplastka klasnęła w dłonie
 - Cudownie! Dawno go u nas nie było! - i żwawym krokiem  opuściła pomieszczenie. Spojrzałam na tatę i zauważyłam, że mi się przygląda.
- Nie martw się. Jakkolwiek podejmujemy wszelkie środki ostrożności, to naprawdę wierzymy, że w wrócimy. Mamy do kogo wracać - uśmiechnął się, a uśmiech ten dosięgnął oczu.
- Zagrasz ze swoim staruszkiem w shogi? - puścił mi oczka wyciągając planszę z szafki. Cicho westchnęłam przygotowując sie mentalnie na porażkę. Z tatuśkiem nie mam szans. Wcale nie byłam jakaś beznadziejna w tę grę, po prostu on był za dobry. Jako shinobi musisz umieć przewidywać, planować i zapobiegać różnym sytuacjom. Umiejętności taktyczne są wpisane w ten zawód. Nasza rozgrywka jak zwykle była nierówna, mimo że dał mi ułatwienie w postaci trzech handicapów*. Cudownie. Świetnie wiedzieć, że nie będąc idiotką, nadal jestem jakieś lata świetlne za moim protoplastem. Cud, miód i orzeszki.
- Jedzonko! - nie pamiętam kiedy ostatnio krzyk mamy dał mi tyle radości. W tym momencie moja sytuacja była beznadziejna, a tylko jeden ruch dzielił tatę od zbicia mi króla. Zerwałam się na równe nogi. Niezależnie od wieku, nie lubię przegrywać.
- Mama woła. Poskładajmy szybko i chodźmy - powiedziałam uśmiechając się szeroko. Pokręcił tylko głową z lekkim uśmiechem i poskładał figury, a ja szybciutko schowałam planszę do szafki i zostawiając ją otwartą ruszyłam do kuchni raźnym krokiem. Na widok przygotowanego ramenu mój uśmiech odrobinę przygasł. To nie tak, że nie lubię tego jeść, ale wystarczy mi, że jadłam go już raz dzisiaj. No tak, przecież zaraz przyjdzie Naruto. Swoją drogą, to dziwne, że nadal go nie było.
Dźwięk dzwonka do drzwi rozwiał moje przypuszczenia. Rany, Celebrine... przecież to ramen. Nie ma opcji, by Uzumaki nie wyczuł go idąc do nas. Pewnie leciał na skrzydłach swej wielkiej miłości do tego dania. Wstałam i ruszyłam, by otworzyć mu drzwi. Kiedy go zobaczyłam... cóż, nie tego się spodziewałam, a może jednak? Znam go w końcu od pieluchy, więc generalnie powinnam się po nim czegoś takiego spodziewać. Co prawda, nie pamiętam, by był typem imprezowicza, a ilość ludzi znajdująca się przed moim progiem była dość... pokaźna. Oh! Wcale nie mówię tu o jakiś tłumach, ale zaszczytna ilość dwunastu osób, nie była garstką. Mam w ogóle tyle krzeseł w domu? Już miałam powiedzieć coś na ten temat, ale spojrzałam na ten jego uradowany uśmiech i już wpuszczałam wszystkich do środka. Cholerna słabość! Czytałam ci bajki na dobranoc, ty gadzino niedobra! Kiedyś sobie mnie tak owinął wokół palca, hę? A teraz wpuszczam tu całe stado ludu na darmową wyżerkę.  Sakura wchodząc za swym kolegą z drużyny popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się przepraszająco, po czym ruszyła za Uzumakim do jadalni. To trochę dziwne... wiem, że chłopak ma wielkie umiejętności, jeśli chodzi o zjednywanie sobie ludzi, ale sam fakt, że pościągał tutaj nie tylko przyjaciół ze swojej grupy wiekowej, a także Kakashiego czy Asumę trochę mnie zaskoczył. Pominę Guia. Ten facet wszędzie pójdzie za swoim wielkim rywalem, więc skoro jest tutaj mistrz drużyny siódmej, to jego wizyta nie jest już zaskakująca.
- Taaak... więc, przepraszamy za najście - powiedział Hatake swym wiecznie znudzonym głosem i wcisnął mi w ręce jakieś zawiniątko. Popatrzyłam na nie niepewnie. Dobra, teraz jest już naprawdę dziwnie. Kiedy sznureczek ludzi jakimś cudem wcisnął się do naszego... no dobra! Przyznam to! Niewielkiego domu. Ufff... mama byłaby dumna. Zamknęłam drzwi i skierowałam się do pomieszczenia, w którym cała ta hałastra przebywała. W takich chwilach zastanawiam się, czy nasza jadalnia jest gumowa i potrafi się rozciągać. Nie wiem jakim cudem, ale wszyscy się pomieścili. Ba! Każdy miał nawet miejsce do siedzenia, mimo że mogłabym przysiąc, że nie posiadamy aż tylu krzeseł. Gdy weszłam cały harmider ucichł, a spojrzenia skierowały się w moją stronę.
- Jeśli czegoś nie zrobiłam, to nie przeproszę. Pewnie mi się nie chciało. Jeśli coś pożyczyłam, a nie oddałam, to znaczy, że zapomniałam - mruknęłam. Naruto zaśmiał się cicho i wstał.
- Wszystkiego najlepszego Celebrine-nee! - krzyknął szczerząc ząbki. Ah, tak. Powiedziałam sobie, że po osiemnastce przestanę obchodzić jakiekolwiek urodziny. Po co mi przypominać o tym, że się już tylko starzeję? Sama to wiem. Niedługo zaczną kości chrupać, będę mieć problemy z pęcherzem, budzić się o czwartej rano.. i po co mi pamiętać, że takie rzeczy mnie czekają? Rozumiem jednak chęci Uzumakiego, więc się uśmiechnęłam ładnie i podziękowałam. Mama i tata od razu zaczęli promienieć dumą, że ich córeczka jest taka duża i taka samodzielna. Wyłapałam jeszcze kilka westchnień mamy o przystojnym zięciu i żarty taty o odganianiu kijem domniemanych zalotników. Przepraszam, jak? W życiu zainteresował się mną jeden mężczyzna. Pal licho, że był ode mnie jakieś dwadzieścia lat starszy, śmierdział sake i jakby mógł, dobrałby się do wszystkiego co ma tyłek. Gdzie, więc są te zastępy zalotników, o których była mowa? Chyba, że mój tatuś jest tak skuteczny, że odgania ich zanim mam szansę takowych zobaczyć. Znowu westchnęłam. Musze coś z tym zrobić, mówiłam już? Owe zawiniątko, które nadal trzymałam w rękach okazało się, niczym innym jak butelką sake. Uroczo Kakaś, uroczo. Spiję się byle syfem i będziecie mnie szukać pod mostem. Reszta wieczoru minęła mi na obserwowaniu całej grupki. Od czasu do czasu ktoś do mnie podchodził, składał życzenia i zagadywał. Cała ,,impreza" trwała może trzy, może cztery godziny, po czym goście się nareszcie rozeszli.
- Mamuniu... - zaczęłam słodkim głosikiem zwracając na siebie uwagę mamy.
- Tak? - odwróciła się do mnie w rękach trzymając talerze.
- Bo wiesz... masz może dziś wieczorem troszkę czasu? - ugh... jak to szło? ,,Słodycz beztroski"? Chyba tak nazwę tą tonację.
Mama spojrzała na mnie czujnie, a po kilku sekundach na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.
- Nie, Celebrine. To tradycja. Sama musisz sobie poradzić z tym zwojem - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
Jak się można było domyśleć, dostałam kilka prezentów. Większość miała procenty i, naprawdę nie mam pojęcia, skąd szesnasto/siedemnastolatkowi udało się zdobyć tyle alkoholu, ale nie chciałam w to wnikać. Moi rodzice jednak podarowali mi zwoje. Od mamy otrzymałam zapieczętowane informacje odnośnie mojego kekkei genkai, a od taty jego kartę atutową - technikę żywiołu wody, która idealnie nadawała się do wykrywania wrogów i ataku na odległości kilku kilometrów. Pal licho, że pochłaniała mnóstwo chakry, dawała świetne efekty! Jednak w tej chwili powodem mojej frustracji była zdolność klanu mamy, której nie potrafiłam obudzić. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w prezencie znajduje się jakaś wskazówka, jak mogę obudzić moje kekkei genkai. Oczywiście, życie byłoby zbyt proste, gdybym od razu mogła zagłębiać tajniki klanu Losse, z którego wywodziła się matka. Zapytać innej osoby z tą zdolnością, też nie mogę. Wszyscy są zdrowo kopnięci i mają mnóstwo dziwnych fanaberii. Dewianci do tego stopnia, że pozaszywali się z najróżniejszych dziurach, dosłownie i w przenośni. Nie wiem jakim cudem mama, wychowana przez tych dziwaków, wyszła za tatę i nie ma żadnych widocznych spaczeń, ale jestem pełna podziwu dla niej. Od kiedy spotkałam swoją babkę, dziadka i kilkoro innych członków rodziny jakieś dwanaście lat temu, to do tej pory zapieram się rękami i nogami przed jakąkolwiek wizytą. Z tego co zdążyłam zauważyć, ani mama, ani oni nie czują się podczas spotkań dobrze.
Dostałam ten zwój zaledwie dwie godziny temu, a nie mogę oderwać od niego wzroku. Cóż, widocznie jestem zdana na siebie, skoro nie mogę liczyć na pomoc rodzicielki... zawsze jest szansa, że ojciec zmięknie i mi pomoże, w końcu jestem jego kochaną córeczką, nie? Spróbować nie zaszkodzi.
Ruszyłam więc w stronę salonu, gdy dobiegł mnie krzyk mamy.
- Ojciec nie ma zielonego pojęcia! Już próbował to rozkminić - zaśmiała się, a ja zamarłam w pół kroku.
Bosko... to naprawdę jestem zdana na siebie. Obróciłam się o dziewięćdziesiąt stopni i poszłam do swojego pokoju. Choćby świat się walił, dostanę się do tych informacji.



*Jeśli gracze znacząco różnią się umiejętnościami, możliwe są gry handicapowe. Silniejszy gracz zaczyna bez pewnych figur. Oczywiście potem może je uzyskać, zbijając je przeciwnikowi, więc nie jest to aż tak duża różnica jak w szachach międzynarodowych.


4 komentarze:

  1. Szybko Ci ta akcja leci... W jednej chwili Rine dowiaduje się, że rodziców nie będzie około rok, a w następnej cieszy się z obiadku ^^ Ale to już wiesz, bo zdążyłam Ci powiedzieć, zanim napisałam komentarz. Taaaa... Taka ja.
    No. W każdym razie... Nie ogarniam jej. Jak można nie cieszyć się z urodzin? Kolejne urodziny? Bliżej do śmierci? Co tam. Przynajmniej w grobie będzie miała święty spokój. Zero hałasów, wysypia się ile zechce, brak obowiązków...
    Z tego co mi przed chwilą uświadomiłaś, ten dom ma kuchnię, łazienkę, trzy pokoje, przedpokój. Z tej notki wynika, że jest jeszcze jadalnia. I wiesz co? Nie tego się czepię. Raczej tego, że to według Ciebie jest MAŁY DOM??? No weź >.< Nie, przepraszam. NIEWIELKI dom. Tak lepiej? Eeech... Nie waaaażneee...
    Dobra. Tyle marudzenia (wróć, ja przecież nigdy nie marudzę). Pisz dłuższe notki (nie zrobisz tego, prawda?), weny życzę (tej cholery nigdy dość)... No i jestem ciekawa co z tym zwojem (ale mi oczywiście nie powiesz, tak jak o tym romansie, zgadłam?). To by było na tyle.
    Papa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo mówić, poczucie humoru żywcem moje a i sposób myślenia i dedukcji również coś mi przypominają :P
    Czekam na ciąg dalszy :):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello bejbee :P noo no, podoba mi się jak na razie podoba :) nareszcie twoja bohaterka nie jest morderczą, skrzywdzoną przez życie i nieczułą mary sue z zespołem traum tm :P z tymi urodzinami i podejściem do gabarytów domu przypomina mi pewną bohaterkę z pewnej książki... ehm :P no, w każdym razie czytam czytam i czytam :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Cię, mówiłam już? Zabieram Cię od Twojego łośka... sorki - jelenia i będziesz już na wieki komentować mi notki <3

    OdpowiedzUsuń